Innego końca świata nie będzie. Majański koniec świata 2012


„Gdzie uderzasz teraz?” – zapytałam Australijczyka, który wymeldowywał się z hostelu dziś rano. „Zobaczyć te wszystkie niesamowite majańskie piramidy” – odparł z filuternym uśmiechem – „Mam mało czasu, skoro koniec świata ma być w grudniu”. Grudniowy koniec świata przewija się tu w większości rozmów, najczęściej żartem, zgrabną puentą, filuternym australijskim uśmiechem. Świat znów huczy. Pamiętam Nostradamusa w lipcu 1999, Milenium na koniec tego samego roku, teraz przyszedł czas na kolejny koniec świata. Tym razem stąd. Majański.

W grudniu 2011, na rok przed końcem świata, do Palenque, 5 godzin stąd, ściągnęły najzacniejsze mózgi świata w zakresie badań nad Majami prekolumbijskimi. Sześćdziesięciu najwybitniejszych archeologów, historyków i antropologów przejechało dziesiątki kilometrów, żeby raz na zawsze uradzić, że końca świata nie będzie, wystosować niezaprzeczalne „oficjalne stanowisko” dla mediów.



Sama koncepcja końca świata 2012 jest niezwykle interesującym konglomeratem kulturowym, pięknym w swym synkretyzmie i odpowiadającym na potrzeby ludzkości początku XXI wieku. Samonakręcającym się majstersztykiem, który zawiera w sobie tak wiele elementów kulturowych z różnych epok historycznych i sfer kulturowych, że aż chyba zrobię mu laurkę. 

Z piętnastu tysięcy majańskich źródeł i inskrypcji odnalezionych przez archeologów tylko jeden odnosi się do roku 2012. Źródło to, przedstawiony w kamieniu kalendarz, zwykło nazywać się Monumento 6 Tortuguero. Przedstawia ono kalendarz przedstawiający tzw. Cuenta Larga (Długą Rachubę?). Był on używany w Mezoameryce oprócz kalendarza astronomicznego (z 365-dniowym rokiem) oraz kalendarza rytualnego (tu rok trwa 260 dni), które w sumie tworzyły kalendarz tzw. cykliczny pozwalający liczyć czas do 52 lat. Powyżej tego okresu czas liczony był właśnie w Cuenta Larga. Cuenta Larga zaczyna się wraz z początkiem świata, który Majowie wyliczyli sobie na 3114 rok przed Chrystusem, dokładnie na 11 sierpnia tegoż roku. Od tego czasu czas liczony jest w różnych, większych i mniejszych, majańskich jednostkach czasu, które zwą się k’inami, winalami, tunami, k’atunami oraz b’ak’tunami, a miara każdego z nim to wynik mnożenia kilku ważnych dla Majów liczb (18 i 20). B’ak’tun to największa z tych jednostek czasu i wynosi 144 tysiące dni, co daje w przeliczeniu około 394 lata (strasznie fajna sprawa swoją drogą te ich wszystkie rytualne mnożenia, żywię tym resztki mojego matematycznego mózgu). Obecnie kończy się b’ak’tun numer 13 (licząc od stworzenia świata). Jako że 13 to również ważna liczba dla Majów (13 stawów wprawiających w ruch ludzkie ciało) Monumento 6 Tortugero zakłada, że w grudniu 2012 skończy się jakaś epoka. Nie wspomina jednak o żadnym końcu świata, co najwyżej o okrągłej rocznicy powstania świata, o „urodzinach świata”.

O końcu świata mowy nie ma. Bo być nie może. Koniec świata jest wynalazkiem judeochrześcijańskim. Tutaj jest zupełnie obcy. Bo tutaj czas płynie cyklicznie, a nie linearnie. Nie może skończyć się coś, co biegnie wkoło. Cała koncepcja końca świata jest więc iście zachodnia, obca prekolumbijskim Majom. Jak to się więc stało, że te dwa porządki (a nawet więcej, o czym za moment) tak trwale się na siebie nałożyły? Mój tutejszy nauczyciel hiszpańskiego Ascencion mówi, że to za sprawą domorosłych zagranicznych badaczy, którzy zalewali Meksyk w latach siedemdziesiątych. Ascencion śmieje się, że badacze owi trwonili granty na narkotyki, o które w miejscach takich jak Palenque człowiek się po prostu potyka. Coś tam pobadali, a potem zapalali jointa i dumali. Z tych narkotycznych dumań, jak twierdzi mój nauczyciel, powstało najbardziej znane „dzieło” na temat końca świata 2012: „Mexico Mystique: The Coming Sixth World of Consciousness” amerykańskiego „badacza” Franka Watersa.

Tytuł jego pracy nawiązuje co ciekawe do epokowania zupełnie innej kultury prekolumbijskiej – do wierzenia Azteków, że żyjemy obecnie w piątej epoce. Według nich każda z poprzednich epok kończyła się kataklizmem. Idealnie wpisuje się to w judeochrześcijańskie myślenie o końcu świata, które mają poprzedzić kataklizmy i klęski żywiołowe. Które oczywiście teraz następują z wręcz niepospolitą częstotliwością ze względu na zbliżającą się datę końca świata:) Trochę zaczerpnął też Waters z wierzeń Indian Hopi z południa Stanów Zjednoczonych. Wszystko to pięknie podgotował w jakże modnym w tamtych czasie ogniu New Age.

Koniec świata 2012 jest więc zgrabnie wypieczonym daniem, które składa się z wielu elementów zaczerpniętych z różnych szerokości geograficznych oraz różnych okresów historycznych. Majowie, chrześcijaństwo, Aztekowie, Indianie Hopi, New Age.  Koniec świata 2012 jest tworem, które więcej mówi o teraźniejszości niż o przeszłości czy też przyszłości. Mówi o naszej kulturze, pełnej eklektyzmu, o potrzebie wiary w koniec świata. I o tym, że w dzisiejszych czasach da się zarobić na wszystkim. Wszystko da się sprzedać. Nawet koniec świata.

Więcej na temat końca świata 2012 pisałam w trzecim rozdziale mojej książki "Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk"